czwartek, 21 stycznia 2016

Widziałeś kiedyś oktarynę? Jeśli nie to żałuj, bo to "Kolor magii"

Okej, dawno mnie nie było, ale chyba czas odżywić trochę tego bloga.

***
Tytuł: Kolor magii
Tytuł oryginalny: The Colour Of Magic
Autor: Terry Pratchett
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 208



Dziś na tablicę bierzemy, myślę że już zasłużoną klasykę fantastyki, choć tą przedstawiającą w sposób nietypowy, bo wyśmiewczy. Ja do fanów fantastyki się nie zaliczam, znam trochę przedstawicieli gatunku, jednak znawcą nazwać się nie mogę. Myślę jednak, że nie trzeba nim być, by zauważać schematy, jakie panują w stworzonych przez różnych autorów światach. Zlewają się w nich różne postaci, które już przeszły do kultury literackiej. Któż nie zna wampirów, elfów, wiedź czy czarodziejów? Właśnie o tych ostatnich, jest książka "Kolor magii" Terry'ego Pratchetta, a raczej przygodach jednego z nich. 
Jakie zaskoczenie na nas spada, gdy dowiadujemy się, że ktoś będący czarodziejem (a przecież mamy już o nich wyrobione zdanie) może być osobą tak bardzo przyciągającą do siebie kłopoty. Przecież znając zaklęcia, nie można mieć do nich aż takiego szczęścia. Co jednak, gdy czarów się nie zna?
Takiego właśnie czarodzieja wykreował nam Pratchett. Rincewind - bo tak nazywa się nieszczęśnik, jest - zdawać by się mogło - głównym bohaterem powieści. To jego znajomość języków rozpoczyna całą historię i jego brak typowych umiejętności ciągnie nas przez różne przygody w całej książce. Nie wiem jednak, czy można głównym bohaterem nazwać kogoś tak karykaturalnie zarysowanego. Postaci poboczne są, zdaje się, stworzone z większym kunsztem. Ale jako, że cykl, który rozpoczyna zabawę z całym Światem Dyksu jest nazwany cyklem o Rincewindzie uznajmy, że jest on bohaterem (prawie) tytułowym. 
Z Rincewindem więc wkraczamy do nieznanego nam jeszcze świata. Poznajemy historię, część bohaterów i zasady panujące na dysku. I w tym być może leży główny problem. "Kolor magii" skupiony jest na pokazywaniu świata tak bardzo, że sama fabuła książki nam gdzieś umyka. Jest parę scen charakterystycznych, jednak czytając ma się wrażenie, że czyta się mały zbiór mądrości i zabawnych satyr odnośnie fantastyki. I teraz zależnie od tego, czego od książki się oczekuje - może nam się to spodobać, bądź nie. Spodoba nam się, jeśli oczekujemy lekkiego, zabawnego zbioru okraszonego delikatną fabułą, nie spodoba nam się jednak, jeśli mamy nadzieję na kolejną świetnie wykreowaną serię książek stricte fantastycznych.


"To właśnie jest głupie w tej całej magii. Przez dwadzieścia lat studiujesz czar, który sprowadza ci do sypialni nagie dziewice. Ale wtedy jesteś już tak zatruty oparami rtęci i półślepy od czytania starych ksiąg, że nie pamiętasz, co dalej robić."


Na koniec dodam, że jeśli chodzi o pratchettowskie mądrości, to jestem pełna nadziei, że w kolejnych częściach Świata Dysku będzie ich więcej. Są głównym powodem wysokiego poziomu powieści (poza zabawą językową i słowotwórczą, którą dane mi było poznać dzięki świetnej robocie tłumacza). Zagorzali fani serii twierdzą, że pierwszy tom jest jednym ze słabszych, więc zabieram się za czytanie kolejnych. "A potem zacznę żonglować śnieżkami w piekle."