wtorek, 28 października 2014

Nie chciałbyś nigdy mieszkać w "Bidulu"

Tytuł: Bidul
Autor: Mariusz Maślanka
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 253


"Gdyby teraz ktoś niewidzialny odezwał się do mnie, na przykład Pan Nikt, i poprosiłbt mnie, żebym mu się przedstawił, to powiedziałbym tak: "Dzień dobry. Nazywam się Borys Mleczko i mam dziesięć lat". I tyle. Nie lubię o sobie mówić."

"Bidul" Mariusza Maślanki to owita humorystyczną nutką tragiczna opowieść o marginesie społecznym w czasach obalania komunizmu. Główny bohater Borys trafia wraz w rodzeństwem do tytułowego bidula, czyli domu dziecka i przedstawia nam historię pełną  patologicznych zachowań ludzi, którzy nie mieli szansy poznać dobrego, pełnego szczęśliwych chwil dzieciństwa. Już pierwszego dnia pokazuje, jak stara się przetrwać w życiu pełnym okrucieństwa. Wiadomo, że nie od razu mu się udaje, nie szuka bohaterskich wyjść z sytuacji - chce po prostu w spokoju przeżyć kolejny dzień. 
Książka przeplatana jest pierwszoosobową narracją z listami pisanymi do Pana Nikt, czyli właściwie nikogo ważnego. Gdyby był to ktoś ważny, listy nie byłyby rwane i wyrzucane do kosza tuż po skończeniu pisania. To monolog wewnętrzny, pisany z błędami ortograficznymi, dzięki czemu nabiera realizmu. Pisana bez zwracania uwagi na znaki interpunkcyjne w dziecięcy sposób. Czytelnik czuje się, jakby czytał czyjś pamiętnik, by w kolejnym rozdziale znów móc czytać książkę w formie normalnej powieści. 
Można by dyskutować bez końca - czy potrzebne są w tej książce tak ogromne ilości przekleństw. Wielu mogłoby się zdegustować, bo jak to tak, używać takiego języka w literaturze? Tylko że właśnie dzięki temu "Bidul" nabiera autentyczności. Bardziej oddaje emocje bohatera, jego odczucia. Osobiście nie uważam, że ich ilość została przesadzona - jest dodana w odpowiednich momentach, kiedy Borys ma naprawdę - jakieś tam, większe bądź mniejsze - powody, by ich użyć.
W książce zachwycająca jest zmiana bohatera - z dziecka, dla którego ważna jest zabawa, jego własne odczucia do dojrzałego, odpowiedzialnego (no, nie tak całkiem, ale kto z nas nie popełnia błędów?) mężczyzny. O ile na początku nie pałałam do niego sympatią (chociaż też nie nienawidziłam) o tyle pod koniec książki zachwycało mnie, jak inteligentny się stał. Jakimś cudem udało mu się wyrosnąć na porządnego człowieka, mimo tego, w jakim środowisku przebywał. Nawet zaczęłam odczuwać pewne podobieństwo w naszym patrzeniu na świat, to jak nie szedł z tłumem, nie dawał się przekonać do wielu głupstw, używał rozumu. 
Najciekawsze jest to, że książka zawiera wątki autobiograficzny, ponieważ jak wyczytałam z różnych źródeł - autor powieści sam trafił w swoich wczesnych latach życia do domu dziecka. 
Jestem zachwycona. Naprawdę dawno nie przeczytałam tak dobrej książki. Mimo, że na wielu portalach nie ma zbyt wysokich ocen, jestem przekonana, że postawienie tu pełnej 10 z mojej strony nie będzie błędem.

"Lajf is bjutiful. Dziękuję Państwu, że zechcieliście mnie wysłuchać. Podyryguję Państwo jeszcze... ale już nie teraz, bo właśnie jestem bardzo śpiący. Innym razem, proszę Państwa. I proszę mnie nie prosić, bisów nie będzie. A dlatego bisów nie będzie, bo jak już mówiłem, jestem bardzo, bardzo śpiący. Dobranoc Państwu..."


[zdjęcie okładki pochodzi ze strony lubimyczytac.pl]


niedziela, 12 października 2014

-Oglądałeś "Miasto 44"? -Nie, najpierw muszę obejrzeć poprzednie 43 części

Tytuł: Miasto 44
Gatunek: Dramat, wojenny
Produkcja: Polska
Premiera: 19 września 2014 (Polska), 30 lipca 2014 (śwkat)
Reżyseria: Jan Komasa 


 Miasto 44, tak. Ten film zrobił wielką furorę samym trailerem, samym pomysłem na niego. Już od miesięcy wszyscy wiedzieli o jego istnieniu i w końcu nadszedł czas, w którym możemy skonfrontować nasze wyobrażenia o nim z realiami. Jak one wyglądają?


Cóż, wiedziałam, że nie mogę się spodziewać czegoś rewelacyjnego. Wiedziałam, że nie będzie to drugie "Powstanie Warszawskie" (2014), które szarpnie mnie za serce i nie pozwoli wracać do domu z normalnym nastrojem. Już od początku podchodziłam do tego bardzo sceptycznie, no bo jak to - w filmie, który traktuje o takiej tragedii wysuwać na pierwszy plan seksualne pobudki bohaterów? Zazwyczaj było na odwrót, miłość była jedynie tłem, miała na celu osłodzenie tych ciężkich chwil, tu natomiast posunięto się do wyjątkowego ukazania roku 1944.

Nie powiem, była to dla mnie nowość, odświeżenie, nietypowe podejście do sprawy. Podchodziłam do filmu dość sceptycznie, aż w końcu nadszedł dzień, w którym wybrałam się do podmiejskiego kina by przekonać się na własnej skórze, czy to nietypowe podejście było strzałem w dziesiątkę, czy totalną porażką. I jak było?


Film porażką nie był na pewno. Fabuła trzymała się bardzo dobrze, podejście do niej od strony pragnień (a może raczej potrzeb?) bohaterów było dobrym zabiegiem. Jestem pełna podziwu dla pana Komasy, bo - nie oszukujmy się - jest człowiekiem młodym. To, że podjął się tego zadania, może mówić tylko o tym, jak dobrym jest reżyserem. Niewielu z nas, młodych ludzi (w tym przypadku nawet 50+ można uznać za młode osoby, bo nie mają okazji pamiętać tego wydarzenia, w końcu to już 70 lat) potrafiłoby tak rzetelnie wykonać to zadanie. 


I właściwie nic bym nie miała do tego obrazu filmowego, gdyby nie to, że jest tam kilka scen ogromnego kiczu. Ja wiem, że to był film dużych kosztów, włożono wiele pracy, by "odbudować" Warszawę z tamtych lat, ale sceny, które spokojnie mogą zahaczać o fantastykę, po prostu są nie do przegryzienia. [LEKKI SPOILER] Sceny, w których para zakochańców wyskakuje na środek planu, by całować się na tle pocisków i wybuchów, zwolnione tempo bezsensownego biegu przez cmentarz z akompaniamentem Czesława Niemena, czy głupia filiżanka lecąca przez cały pokój (no po prostu nie mogło się obyć bez tego efektu) są dla mnie totalnym dnem. [KONIEC SPOILERU] O ile film świetnie wsadza w fotel, te sceny wyrywają nas z '44 i zmuszają do płaczu ze śmiechu. Bez nich byłoby naprawdę dobrze. Naprawdę. 


Ostatecznie stwierdziłam, że moją oceną będzie 7/10. Mogłabym wstawić trochę więcej, bo przecież "to tylko kilka scen", ale niestety te kilka scen wryło się w pamięć najmocniej i pozostawiają niemiły posmak.

To moja pierwsza recenzja filmowa. Uznałam, że po prostu muszę skomentować jakoś tę produkcję. Być może to nie jedyna taka opinia i pojawi się więcej notek dotyczących ekranowych tworów.
[wszystkie kadry a także plakat filmu pochodzą ze strony filmweb.pl]